czwartek, 24 lipca 2014

Kotlina mocy

Jeśli pomyśleliście kiedyś, że motyw złotej polskiej jesieni jest nieco przereklamowany, być może przekonam Was jak bardzo się mylicie. Nic jednak na siłę, niech przede wszystkim przemówi obraz. Choć zapraszam i do poczytania.

DSC01496

DSC01498

DSC01462

DSC01168

Zeszłej jesieni przypadło mi w udziale udać się w Góry Stołowe. Co ciekawe, była to druga wyprawa w ciągu trzech miesięcy. Ta pierwsza nie skończyła się najlepiej - pobyt na SOR-ze w Nowej Rudzie nie będzie najmilszym wspomnieniem, za to z pewnością jednym z bardziej intensywnych. Mniejsza zresztą z tym.
W Kotlinie Kłodzkiej znalazłem się dzięki uprzejmości firmy Sony i kwartalnika motoryzacyjnego RAMP. Nie byle jakiego kwartalnika. Prowadzony przez Piotra R. Frankowskiego RAMP traktuje nie tylko o samochodach. W swoich tekstach, autorzy przemycają masę ciekawostek na temat np. historii odwiedzanych miejsc, techniki motoryzacyjnej, sztuki, czy designu. Nikt się nie zachwyca suchymi faktami odnośnie mocy maksymalnej i momentu obrotowego testowanych aut, nie mniej jednak zgaduję, że niejeden redaktor zbierał obrazki z superautami z gum Turbo. Myślę, że RAMP-a docenią prawdziwi miłośnicy motoryzacji i ludzie ciekawi świata - właśnie w tej kolejności. Fotograficzni esteci także znajdą coś dla siebie. Świetne i klimatyczne zdjęcia m.in. Błażeja Żuławskiego ilustrujące artykuły nadają czasopismu wyrazistego charakteru. Chapeau bas.

3ptykm

Piotr odwiedza te okolice od 20 lat i jak sam stwierdził - zaczyna je traktować jak swój drugi dom. Urokliwa okolica zachwyci niejednego gościa tych stron, ale kręte, wąskie i wymagające asfaltówki pozostawią trwały ślad w pamięci tylko fanom czterech kółek. Tych w ekipie RAMP-a oczywiście nie brakuje. Przyprowadzili ze sobą 18 wozów o sumarycznej mocy maksymalnej 6641 koni mechanicznych. Mamy tutaj m.in. wściekle czerwonego Jaguara Type F V6S cabrio, rodzinne kombi, czyli Octavię RS, ale także niewielki, o zawieszeniu niczym w gokarcie, Mini GP2. Wisienką na torcie jest Porsche 911 Turbo S. Kierowcy zgodnie przyznają, że to najciekawszy samochód na zlocie.

Podczas eventu mieliśmy okazję zasiąść na fotelu pasażera kilku aut prowadzonych przez profesjonalnych driverów, którzy okazali się także sympatycznymi rozmówcami. (Załapałem się do Leona FR, Fiesty ST, Jaguara F-Type i BMW M6). Na brak wrażeń ciężko było narzekać. Nie było oczywiście mowy, by pozwolono nam prowadzić, być może na nasze szczęście. Pomijając nawet kwestię odpowiedzialności finansowej w razie czego... bądźmy szczerzy - przeciętny kierowca po zdanie egzaminu na prawo jazdy i nawet kilkunastu latach praktyki nie ma bladego pojęcia o dynamicznej, ale przede wszystkim bezpiecznej jeździe. 

DSC01105

DSC01108

DSC00992

Króciutko o aparatach. Pełnoklatkowe bezlusterkowce Sony A7 i A7R, które stanowiły clou programu ze strony Sony, nie wzbudzały we mnie takiego entuzjazmu jak samochody. Muszę jednak przyznać, że fotografowanie Alphami sprawiało mi sporo frajdy, co zresztą opisałem w ich testach. Miała tu miejsce swoista synergia: Sony zapewniło fajne aparaty, a RAMP postarał się o to, byśmy mieli czym wypełnić kadry. 

DSC00344

DSC00404

DSC00309

DSC00240

DSC00744

Uczestnicy, oprócz fotografowania modelki i detali aut, zajmowali się także panoramowaniem, które mnie ewidentnie nie szło (stąd czasem fotografowałem "na odwrót"). Mimo to, wykonałem kilkanaście kadrów, z których jestem zadowolony. Słońce prześwitujące nisko nad horyzontem przez cienką warstwę chmur zapewniało prawie niskokontrastowe oświetlenie o przyjemnej, ciepłej barwie. Należało jednak pamiętać, że znajdujące się w kadrze drzewa mogą pozostawić smoliste cienie. Najważniejsze by nic nadmiernie nie konkurowało z głównym motywem fotografii. Względy porządek w kadrze jest wskazany. Podobnie jak szybkość podczas panoramowania, zwłaszcza gdy znajdujemy się relatywnie blisko fotografowanego pędzącego samochodu.

DSC01258

DSC01373

DSC01418

Na koniec chciałem wspomnieć o miłej atmosferze jaka panowała na zlocie. Tworzyli ją ludzie, dla których ich praca jest pasją. Odnoszę wrażenie, że w naszej obecnej rzeczywistości to stosunkowo rzadkie połączenie. Miejsce przyjemności zajmują: rutyna, stres, deadline. Nie mówię tu o hedoniźmie, ale o zwykłym czerpaniu radości z tego co się robi zarobkowo. Moim zdaniem - perfect match.

DSC00228

niedziela, 16 marca 2014

Praga cz. 7 - ostatki

Generalnie jest już po ostatkach... ale nie będę czepliwy ;-) Zostało mi jeszcze kilkanaście zdjęć z pleneru praskiego, które chciałbym tutaj pokazać. Typowe przykłady "różności" ;-)

Baba Jaga - bo któż by inny? Tyle, że bez miotły.



To już luźne skojarzenie, ale nie mogę się go pozbyć... Maja :



...i Gucio ;-)



Czesi mają luźne podejście do katolicyzmu.



Zwyczaj przypinania kłódek przez pary (lub "na szczęście") rozpowszechnił się na tyle, że czasem nie da rady oprzeć się o poręcz mostu. "Będziemy skuci aż nas rdza rozłączy..." Bardzo romantyczne :-]



Tutaj miejsca na kłódki zabrakło. Warto jednak przystanąć na chwilę, ponieważ doszliśmy na Velkopřevorské náměstí. A rzut beretem na lewo znajduje się...



...ściana Johna Lennona. Jej historia rozpoczęła się w latach 80, gdy studenci pisali na niej hasła niezbyt przychylne reżimowi komunistycznemu. Dziś ludzie piszą na niej dosłownie wszystko, jednak generalnie zachowano odniesienia do muzyki Beatlesów. Sympatyczne.





A propos tego kadru, zacny suchar mi się przypomniał:
Facet spotyka wariata, który siedzi na drzewie z wędką bez żyłki. Pyta go:
-Panie, co pan tam robisz?
-Łowię pimpurdany.
-A co to takiego?
-Nie wiem, żadnego jeszcze nie złowiłem.

Tak, wiem, że postać na tym zdjęciu nie ma wędki ;-)



Byli Beatlesi, jest i knajpa tematyczna.



Ostatnie dwa kadry ze wzgórza Vitkov. Zmęczony rowerzysta.



Na zakończenie praskich wrzutów - jeden selfie :-D

poniedziałek, 17 lutego 2014

Śladami biebrzańskich łosi

Dwa tygodnie temu miałem okazję odbyć wycieczkę w jeden z zimniejszych zakątków Polski. Wyjazd był służbowy, ale warto o nim wspomnieć. Celem wyprawy była prezentacja aparatu Fujifilm X-T1, a miała miejsce w pięknej okolicy - miejscowości Dobarz w Biebrzańskim Parku Narodowym.

Poranek wyglądał bardzo zachęcająco... Wschód słońca przywitał nas pięknymi barwami, a termometr wskazaniem ok. -20*C...



Po lewej Dwór Dobarz - to miejsce warto odwiedzić z dwóch powodów - pierwszy już znacie, piękna okolica. Drugi to ...pierogi. Ale nie byle jakie pierogi. Tak pysznych pierogów z mięsem nie jadłem jeszcze nigdy, a proszę mi wierzyć na słowo - wychowano mnie na dość dobrze przyprawionej kuchni. Zdjęć pierogów nie będzie, to nie instagram :P



Druga panoramka.



Poranną wycieczkę część grupy (w tym i ja) rozpoczęła takim oto pojazdem do zadań specjalnych.



Jeżdżąc po lesie w poszukiwaniu łosi, dowiedzieliśmy się wielu ciekawych faktów na ich temat. Otóż łosie są z natury raczej płochliwe, ale można próbować zbliżać się do nich dość bezpiecznie. Poza tym (łosie pewnie o tym nie wiedzą) kończy się ich okres ochronny, który miał na celu umożliwienie odbudowania populacji. Liczebność tych ssaków na tyle wzrosła, że zagrożone są ...młode sosny, których igłami i pędami łosie się posilają w zimie. A później sosenki wyglądają o tak:



Nasza cierpliwość została nagrodzona, aczkolwiek należy podkreślić, że widok łosi zawdzięczamy głównie nie szczęściu, ale doskonałej przewodniczce :) W sumie na trasie spotkaliśmy ok. 15 sztuk (dokładnie nie liczyliśmy), przy czym 3 na nasz widok zaczęły bezceremonialnie oddawać mocz... Chyba nie ma sensu brać tego do siebie.



Po zakończeniu "polowania", udaliśmy się do gospodarstwa Króla Biebrzy. Gospodarza niestety tego dnia nie było w domu, także pozostało nam jedynie zwiedzić obejście. Nie ukrywam, było dość osobliwe. (Ciekawy reportaż z tego miejsca można znaleźć na blogu Arletty).
Psy pilnowały gospodarstwa, ale nie rzucały się do gardeł. Na wszelki wypadek jednak, nie kusiliśmy losu.

 

Ciekawostka na temat Króla Biebrzy jest taka, że ponoć miał niegdyś antykwariat na warszawskiej Starówce. Z jakiś powodów jednak sprzedał ów interes i wyniósł się właśnie tutaj, nad Biebrzę.



Z daleka widać jaki napój wiedzie prym w tych okolicach... W dodatku rekomendacja samego Króla nie jest tu bez znaczenia.



Niestety, wszystkie butelki były puste.



To jedna z osobliwości.



W zasadzie gospodarstwo to taki mały skansen. Tu, typowe dla tego rejonu okno.



Rower powoli integruje się z drzewem.



Dwie kapliczki.





A to... nie mam pojęcia co to jest. Wygląda, jakby miało zęby. Niech sobie wisi.



Jedno jest pewne. W to miejsce trzeba koniecznie wrócić, najlepiej w sezonie. Na zakończenie mała anegdota. Druga część grupy, która nie pojechała land roverem, miała przysłowiowego pecha i nie zobaczyła ani jednego łosia. Podczas drogi powrotnej, ku nam i naszemu zaskoczeniu wyszedł na spotkanie jeden dorodny osobnik. Wprost na drogę, wprost z lasu. Minęliśmy go na metry. Po powrocie The Miś (Michał) stwierdził, że w tym całym "polowaniu", największymi łosiami byliśmy my sami. Milcząco potaknąłem.



:-)