poniedziałek, 17 lutego 2014

Śladami biebrzańskich łosi

Dwa tygodnie temu miałem okazję odbyć wycieczkę w jeden z zimniejszych zakątków Polski. Wyjazd był służbowy, ale warto o nim wspomnieć. Celem wyprawy była prezentacja aparatu Fujifilm X-T1, a miała miejsce w pięknej okolicy - miejscowości Dobarz w Biebrzańskim Parku Narodowym.

Poranek wyglądał bardzo zachęcająco... Wschód słońca przywitał nas pięknymi barwami, a termometr wskazaniem ok. -20*C...



Po lewej Dwór Dobarz - to miejsce warto odwiedzić z dwóch powodów - pierwszy już znacie, piękna okolica. Drugi to ...pierogi. Ale nie byle jakie pierogi. Tak pysznych pierogów z mięsem nie jadłem jeszcze nigdy, a proszę mi wierzyć na słowo - wychowano mnie na dość dobrze przyprawionej kuchni. Zdjęć pierogów nie będzie, to nie instagram :P



Druga panoramka.



Poranną wycieczkę część grupy (w tym i ja) rozpoczęła takim oto pojazdem do zadań specjalnych.



Jeżdżąc po lesie w poszukiwaniu łosi, dowiedzieliśmy się wielu ciekawych faktów na ich temat. Otóż łosie są z natury raczej płochliwe, ale można próbować zbliżać się do nich dość bezpiecznie. Poza tym (łosie pewnie o tym nie wiedzą) kończy się ich okres ochronny, który miał na celu umożliwienie odbudowania populacji. Liczebność tych ssaków na tyle wzrosła, że zagrożone są ...młode sosny, których igłami i pędami łosie się posilają w zimie. A później sosenki wyglądają o tak:



Nasza cierpliwość została nagrodzona, aczkolwiek należy podkreślić, że widok łosi zawdzięczamy głównie nie szczęściu, ale doskonałej przewodniczce :) W sumie na trasie spotkaliśmy ok. 15 sztuk (dokładnie nie liczyliśmy), przy czym 3 na nasz widok zaczęły bezceremonialnie oddawać mocz... Chyba nie ma sensu brać tego do siebie.



Po zakończeniu "polowania", udaliśmy się do gospodarstwa Króla Biebrzy. Gospodarza niestety tego dnia nie było w domu, także pozostało nam jedynie zwiedzić obejście. Nie ukrywam, było dość osobliwe. (Ciekawy reportaż z tego miejsca można znaleźć na blogu Arletty).
Psy pilnowały gospodarstwa, ale nie rzucały się do gardeł. Na wszelki wypadek jednak, nie kusiliśmy losu.

 

Ciekawostka na temat Króla Biebrzy jest taka, że ponoć miał niegdyś antykwariat na warszawskiej Starówce. Z jakiś powodów jednak sprzedał ów interes i wyniósł się właśnie tutaj, nad Biebrzę.



Z daleka widać jaki napój wiedzie prym w tych okolicach... W dodatku rekomendacja samego Króla nie jest tu bez znaczenia.



Niestety, wszystkie butelki były puste.



To jedna z osobliwości.



W zasadzie gospodarstwo to taki mały skansen. Tu, typowe dla tego rejonu okno.



Rower powoli integruje się z drzewem.



Dwie kapliczki.





A to... nie mam pojęcia co to jest. Wygląda, jakby miało zęby. Niech sobie wisi.



Jedno jest pewne. W to miejsce trzeba koniecznie wrócić, najlepiej w sezonie. Na zakończenie mała anegdota. Druga część grupy, która nie pojechała land roverem, miała przysłowiowego pecha i nie zobaczyła ani jednego łosia. Podczas drogi powrotnej, ku nam i naszemu zaskoczeniu wyszedł na spotkanie jeden dorodny osobnik. Wprost na drogę, wprost z lasu. Minęliśmy go na metry. Po powrocie The Miś (Michał) stwierdził, że w tym całym "polowaniu", największymi łosiami byliśmy my sami. Milcząco potaknąłem.



:-)